Będąc w związku, dość
szybko dochodzimy do pewnej życiowej prawdy – pokłócić można się praktycznie o
wszystko. Nawet o coś, co kiedyś nas rozczulało jak np. sposób w jaki partner
gryzie jabłko lub przeczesuje włosy. Jakoś tak jest, że początkowo potrafimy
rozczulić się wieloma rzeczami, ale kiedy pył namiętności osiada, to możemy
spojrzeć na siebie i związek z zupełnie nowej, fascynującej perspektywy.
Ostatnio starałam się
opowiedzieć wam o tym, jak można zaopiekować się emocjami dziecka w trudnych
sytuacjach. Wtedy dużą uwagę przykładałam do ważności rozmowy. Jakoś tak się
układa w życiu, że najpierw rodzice obawiają się, że dzieci są za małe na pewne
tematy a potem nagle jest już za późno i nastolatek nie chce z nami rozmawiać,
bo ten właściwy czas już minął. No właśnie jak sprawić, żeby nastolatek nie
zatrzaskiwał przed nami drzwi tylko zechciał nas wpuścić do swojego świata?
Rodzice często chcą chronić dzieci przed rzeczami, które w ich odczuciu wydają się być zbyt trudne. Jakoś tak się dzieje, że dzieci zwykle rozwijają się dużo szybciej niż rodzice są w stanie nadążyć – co całkiem dobrze widać gdy pytam rodziców, czy już rozmawiali z 10-11 latkami o dojrzewaniu, co często ich zadziwia – „Przecież to jeszcze dziecko”. Lubię wtedy pytać czy zapoznają się z instrukcją obsługi przed przystąpieniem do pracy, czy dopiero w trakcie i co z ich doświadczenia może się wydawać bardziej przydatne. Ta pułapka ma duże konsekwencje dla rozmów o trudnych rzeczach, bo skoro 11 latek jest zbyt młody na rozmowę o dojrzewaniu, to jaki wiek jest odpowiedni na rozmowę o śmierci lub strachu? Przecież nigdy nie jesteśmy na to gotowi, ile lat byśmy nie mieli.
Minął już miesiąc odkąd większość z nas pozostała w domach. Początkowo mogło być całkiem przyjemnie. Wielu z nas miało plan nauczenia się czegoś nowego, spędzenia miłego czasu z rodziną, poza tym kto z nas nie jest wciąż zmęczony? Odpoczynek to dobry pomysł a dwa tygodnie to nie tragedia. Niektórzy jednak od razu poczuli strach o swoją przyszłość z czym radzili i radzą sobie różnie. Jedni z nas pozwolili sobie na przeżycie trudnych emocji, inni wciąż sobie na to nie pozwalają.
Początkowo pojawia się szok. Co właściwie się stało? Czy powinienem coś robić? Co właściwie mogę zrobić? Widzieliśmy to na początku marca gdy tłumnie wyruszyliśmy na zakupy. Ta reakcja bardzo przypomina żałobę i tak jak w żałobie możemy wyróżnić różne etapy tak i w sytuacji pandemii wydaje się to nieuniknione. Możesz się teraz zdziwić – ale zaraz, gdy ktoś mi umiera wiem dokładnie dlaczego się tak czuję a tutaj?
To
chyba najtrudniejszy aspekt całej kwarantanny. Myślę o tym często gdy słyszę
jak łatwo się ocenia np. młodzież, która często chodzi teraz po mieście.
Zastanawiam się wtedy ile z tych osób pochodzi z domów, gdzie jedynym ratunkiem
jest czasowa chociaż ucieczka. W domach gdzie nie możemy mówić o poczuciu
bezpieczeństwa świat zewnętrzny i walka z wirusem nie wydają się być aż tak
ważne. W domach gdzie jest przemoc lub używki nie jest bezpiecznie zostawać i
czasem jest to kwestia ratowania siebie. W tym przypadku chciałabym zwrócić
uwagę na aspekt wspólnotowości – nie bądźmy obojętni na los naszych sąsiadów.
Jeśli coś nas niepokoi wezwijmy pomoc. Często osoby będące w tych domach mają
zbyt wiele do stracenia żeby zadzwonić po pomoc a potem okaże się, że interwencja
będzie kolejnym powodem do przemocy. Nie chciałabym przez to powiedzieć, że nic
nie można zmienić. Wręcz przeciwnie – jestem zwolenniczką dawania do
zrozumienia, że to sprawcy powinni się obawiać o konsekwencje swoich czynów.
Żeby to było możliwe istotne są dwa czynniki – po pierwsze wspólnotowość a więc
nieodwracanie głowy na krzywdę innych, dopytywanie czy wszystko jest w porządku
a jeśli nie mamy pewności to wezwanie pomocy. Lepiej wykonać jeden telefon za
dużo niż za mało. Warto zapytać czy wszystko jest w porządku jeśli widzimy
spacerującą nastolatkę z sąsiedztwa.